Chciałem podsumować 2013 rok w portfelu, ale jak popatrzyłem sobie na dzisiejsze notowania GPW to przeszła mi ochota, a Darek w komentarzu do poprzedniego wpisu zadał ciekawe pytanie, z którym chciałbym się dzisiaj zmierzyć, a mianowicie jako oceniam swoje życie po ponad 3 latach spłacania kredytu hipotecznego.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu z Was to codzienność i pewnie nic ciekawego tutaj nie napiszę, ale pewnie są też tacy jak Darek, którzy odkładają decyzję o kupnie mieszkania, zbierają kapitał i zamierzają w jak najmniejszym stopniu posiłkować się kredytem. Są też pewnie tacy, którzy noszą się z zamiarem pójścia na swoje, więc może kilka osób znajdzie w tym tekście coś ciekawego.
Zanim przejdę jednak do sedna, to wypada pewnie podać jakiś kontekst tej opowieści. Z domu wyprowadziłem się praktycznie 9 lat temu, jak zacząłem studiować w Krakowie, 200 km od rodzinnej miejscowości. Od tego czasu też wynajmowałem różne mieszkania, przez 3 lata zmieniałem je 4 razy, więc jakieś doświadczenie z wynajmem miałem ;-). Po trzech latach przeniosłem się do Trójmiasta, teraz do domu było już 700 km, a dodatkowo wtedy też przestałem korzystać z pomocy rodziców pomimo, że nadal studiowałem w trybie dziennym :-). Przez 2 lata wynajmowałem najpierw pokój, a później kawalerkę, ale tego było już za wiele, wspólnie z narzeczoną płaciłem miesięcznie 1150 PLN samego odstępnego za 30 m^2 w tzw. falowcu, czyli dla niewtajemniczonych, daleko od wysokiego standardu ;-).
Dla mnie było od początku jasne, że wolę tyle zapłacić raty w banku za swoje mieszkanie i jak stwierdziliśmy, że mamy w miarę stabilną sytuację i historię kredytową to zdecydowaliśmy kupić mieszkanie, oczywiście w ramach RnS. Dzięki dopłatom dzisiaj płacę ratę w wysokości niespełna 1200 PLN za 60 m^2, która bez dopłaty przy aktualnych stopach procentowych wzrośnie do około 1570 PLN.
I to właśnie dla każdego to comiesięczne zobowiązanie jest największym psychicznym obciążeniem, którego wiele osób się zwyczajnie boi. Owszem nie są to pewnie drobne, tym bardziej jak rzucicie okiem na strukturę tejże raty, której 2/3 to same odsetki i tak po 3,5 roku pomimo, że do banku oddaliśmy ponad 50 000 PLN, to zadłużenie spadło raptem o 15 000. Z tym się trzeba liczyć i od tego nie uciekniecie, więc najlepiej jest wiele nad tym nie myśleć (już po wzięciu kredytu, bo trzeba mocno temat przemyśleć PRZED).
Moim zdaniem najbardziej istotną kwestią jest stosunek raty do zarobków, jeśli chcesz kupić mieszkanie, którego koszt będzie co miesiąc generował obciążenie na poziomie 50% własnego budżetu to zapomnij, bo zwyczajnie Cie na to mieszkanie nie stać. Osobiście dla mnie taką bezpieczną granicą jest 25-30% dochodów, jeśli rata nie przekracza tego poziomu to można normalnie żyć, bez większych wyrzeczeń i to niezależnie od tego, czy oddajcie do banku 800 czy 2000 PLN. Ma to też znaczenie z tego względu, że jak jest Was dwoje, to nawet chwilowy brak pracy jednego nie będzie powodował zawalenia się całego rodzinnego budżetu (już nawet nie wspominam o funduszu awaryjnym ;-)).
Czy ta konieczność spłacania miesięcznych rat przytłacza? To znowu bardzo osobista kwestia i zależy od charakteru. Ja prowadzę sobie swój budżet od kilku dobrych lat i początkowo te kolejne spłaty mocno bolały gdy na dzień dobry na początku miesiąca z konta znikała pokaźna kwota. Wydaje mi się jednak, że teraz już nie przykładam do tego tak wielkiej wagi, teraz działa pewien automatyzm, sprawdzam ile w tym miesiącu wyniesie rata, przelewam potrzebną kwotę na koniec miesiąca i mogę wykreślić kolejną ratę i cieszyć się z coraz niższego zadłużenia.
W tym roku zamierzam też zacząć w miarę możliwości nadpłacać kredyt, teoretycznie przy efektywnym oprocentowaniu na poziomie ~3% niekoniecznie ma to sens, ale co 3 lata muszę płacić ubezpieczenie od niskiego wkładu (tak, miałem kredyt na 100% wartości nieruchomości) i aby uniknąć kolejnej raty w 2016 roku, w tym czasie muszę nadpłacić ~10 000 PLN, czyli około 300 PLN miesięcznie. Przez pierwsze 2 lata nadpłata z powodu prowizji nie wchodziła w grę. Nadpłata zaowocuje oczywiście skróceniem okresu kredytowania i chciałbym aby ją kontynuować również w kolejnych latach, bo nawet taka niewielka kwota miesięcznie pozwoli skrócić okres spłaty o około 6 lat, czyli o 1/4, a sami pewnie stwierdzicie, że nic nie poprawia humoru tak jak malejące zadłużenie w banku ;-)
Czy uważam, że kredyt obniżył poziom życia? Wręcz przeciwnie, bo na wynajmowanym nie mieszkałem w tak dobrych warunkach jak obecnie. Czy żałuje swojej decyzji? Również nie, a o tym, że na dłuższą metę nie chciałbym mieszkać z rodzicami miałem okazję przekonać się przez 2 świąteczne tygodnie, kiedy to byli gośćmi w moim domu. Trzeba jednak mieć na uwadze, że kredyt hipoteczny to nie jest bieg krótkodystansowy i o ile uważam zamartwianie się, "czy będę miał przez te 25 lat prace" za bezsensowne, o tyle trzeba mieć na tyle dyscypliny aby co miesiąc oddać do banku co bankowe, a najlepiej mieć w zapasie przynajmniej ze 3 raty na koncie oszczędnościowym. I pamiętajcie, kredyt nie jest na zawsze, w ostateczności takie mieszkanie też można sprzedać.
Jeśli macie jakieś szczególne pytania, albo odwrotnie, chcecie podzielić się swoją historią po kredycie, to jak zwykle zapraszam do komentarzy :-)
Home
kredyt
kredyt hipoteczny
nie taki kredyt straszny
straszny kredyt
życie na kredycie
Życie na kredycie (hipotecznym)
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
szkoda, wydaje mi się, że tylko Ty piszesz blog ze skandią w tle.
OdpowiedzUsuńDzięki za wpis.
OdpowiedzUsuńPrzekonał mnie co nieco do podjęcia decyzji. Kredyt będę chciał spłacić jak najwcześniej i wtedy myśleć o inwestycji w wolność finansową. Inwestowanie na wyższy % nić oprocentowanie kredytu jakoś nie idzie mi najlepiej. Bez posiadania własnego M jakoś nie widzę takiej możliwości.
Inna sprawa, gdybym był singlem. Wtedy można bawić się w Sławka Muturi ;-)
Nie martw się, to co odłożyłeś na pewno się przyda, mieszkanie trzeba wykończyć, ja robiłem to z odłożonych oszczędności, tak aby już od początku można było normalnie mieszkać, stąd na wkład własny już nie wystarczyło.
OdpowiedzUsuńSkandia nie zginie z bloga, o to się nie martw, przestanie być tylko tematem przewodnim.
OdpowiedzUsuńHmm, własnie sie przymierzam do kupna mieszkania dla siebie i w moim przypadku świadomość płacenia bankowi mnie jakoś specjalnie nie zniechęca, bardziej boli mnie fakt przepłacania.
OdpowiedzUsuńUważam że mieszkania nadal są za drogie, szczególnie w dużych miastach (np. Krakowie), gdzie 50m2 potrafi kosztować 350tyś, a takie sam standard ale 4 km dalej 250tyś.
Niestety każdy chce mieć swoje szczególnie gdy wynajem jest tak drogi.
Za paradoksalny uważam fakt że przy spadkach cen mieszkań na przestrzeni kilku ostatnich lat, wynajem zdrożał.
To też ciekawa kwestia, której w sumie nie poruszyłem. Kupiłem mieszkanie poza samym Trójmiastem, ale z dobrą komunikacją kolejką podmiejską, żona zamiast dojeżdżać 15-20 minut tramwajem, jedzie 20 minut pociągiem więc spadek komfortu nie jest duży, a oszczędność w czasach gdy kupowaliśmy mieszkanie to około 1500 PLN za m2, czyli prawie 100 000 PLN.
OdpowiedzUsuńmam kredyt na 205k PLN w ramach rodziny na swoim i jestem bardzo z niego zadowolony. Rata stanowi około 10% moich dochodów i nie odczuwam jej znacząco. Dokładną analizę mojego kredytu i opłacalności jego spłacenia wcześniej/nadpłacania pięknie przeprowadził Michał Szafrański na swoim blogu. Wpis chyba z 6-9 miesięcy temu powstał. Polecam
OdpowiedzUsuńJa w związku z postanowieniami kupiłem YNAB do rozliczeń :)
OdpowiedzUsuńDzięki za artykuł. Kolejna przydatna publikacja która trafi pod zakładkę pt. kredyty są dla bogaczy.
OdpowiedzUsuń