Zazwyczaj nie wdaje się w utarczki słowne czy polemiki publicznie, za pomocą środków masowego przekazu, choć takie możliwości mam np. na tym blogu. Nie zmienia to jednak faktu, że mam w sobie coś z zagorzałego oportunisty i czasami lubię popolemizować w temacie, który wcale nie jest czarno-biały. Nawiasem mówiąc, polecam to młodszym czytelnikom, w czasie studiów takie podejście sprawdza się bardzo dobrze, jeśli chcesz, żeby Twój prowadzący Cię dobrze zapamiętał, trzeba tylko wykazać się jakąś szczątkową wiedzą ;-).
Ale to nie ma być poradnik dla studentów, tylko taka moja mała polemika do tekstu Łukasza Piechowiaka umieszczonego na portalu Bankier.pl ponad 2 tygodnie temu. Dzisiaj tekst przypadkiem pojawił mi się na Facebooku i jego chwytliwy tytuł przyciągnął moją uwagę. Bo jak tu ominąć okazje do odkrycia co leży na "Polskiej drodze do zniewolenia" i jak to coś ominąć...
Autor tekstu generalnie narzeka na ten straszny system nazwany "administracyjno-bankowym", który wysysa z ludzi życie, czyni z nich chłopów pańszczyźnianych i generalnie jest całym złem tego świata. Na początek może wyklaruje, że zdaje sobie sprawę, że bankowcy mają nie jedną aferę za kołnierzem, że najchętniej chcieliby jeszcze więcej zarabiać, nie ponosić żadnego ryzyka i wyzyskiwać każdego obywatela, na tyle na ile tylko się da. Tak robi każda firma, która chce zarabiać pieniądze, choć nie każda ma do tego tak duże możliwości. O tym, że Państwo nas wyzyskuje to w takich czasach jak obecnie nie trzeba nawet nikogo przekonywać, przecież to się samo niesie na fali niezadowolenia z kolejnych podwyżek. Inna sprawa, że jak tak nie lubimy tych okropnych podatków, to skąd walka z umowami "śmieciowymi", które pozwalają płacić mniejsze podatki (bo przecież ZUS to kolejny podatek, nie ma się co oszukiwać). Ale też nie o tym chciałem napisać.
Pan Piechowiak ubolewa nad faktem, że niedługo będziemy musieli płacić za dostęp do własnych pieniędzy (opłaty za bankomaty), a przewiduje nawet, że niedługo banki wprowadzą jeszcze ograniczenia w wybieraniu gotówki w oddziałach. Nie wiem co to za szklana kula tak działa, ale swoją drogą analitycy, też się uważają za bezbłędnych (mój idol z ostatnich dni to prof. Rybiński). Prawda jest jednak taka, że rynek nie znosi pustki, jak gdzieś pojawi się opłata, to klienci pójdą do konkurencji, która tych opłat nie ma, albo ich nie pobiera w jakiejś określonej sytuacji. Dopóki nie ma WYMOGU płatności plastikiem zawsze i wszędzie, to i gotówka nie zniknie, a na to raczej się zbyt szybko nie zanosi. Owszem nie należę do miłośników gotówki, ale App Funds skutecznie mnie przekonał do tego aby w domu zawsze mieć trochę PLN na wszelki wypadek.
Kolejna sprawa to ten ogromny przymus posiadania mieszkania. Nie wiem to chyba tylko dla mnie jest jasne, że jak na coś mnie nie stać to tego nie kupuje. Nie stać mnie na samochód i paliwo do niego, to go nie kupuje, tym bardziej na kredyt, który tylko koszty zwiększa. Nie stać mnie na iPhone'a to go nie kupuje. I tak samo nie stać mnie na mieszkanie, ani na spłatę kredytu zaciągniętego na jego zakup to go nie kupuje. Poza mieszkaniem, nigdy nie wziąłem nic na kredyt. Oczywiście można wstawić soczysty kawałek o osobie zarabiającej 2000 PLN, która 70% pieniędzy oddaje do banku, ale czy to bank zmusił do wzięcia pożyczki? Może przed 2007 tak było, że dawali bez sprawdzania, ale od zawsze to TY obywatelu się po pieniądze do banku zgłaszałeś (ok, gotówkowy to mi mBank raz na miesiąc proponuje przez telefon i co tydzień w systemie transakcyjnym ale umówmy się, że to nie to samo). Zresztą zaraz potem jest odwołanie do krajów zachodu, gdzie nie trzeba na to mieszkanie tyle pracować co u nas, bo jest tańsze w porównaniu do zarobków. Zapomina się jednak, że taki Szwajcar czy Niemiec, który ma stopy procentowe odpowiednio na poziomie 0,25% i 0,75%, bierze kredyt na mieszkanie trzy razy taniej, nie mówiąc już o tym, że w takim Berlinie ceny mieszkań są niższe niż w Warszawie. Ale to też wina banków? Nie to wina ludzi, że godzą się tyle płacić, a deweloper jak każda firma chce zarabiać, najlepiej tyle ile się tylko da.
Stwierdzenie, że mieszkanie przywiązuje do miejsca jak pole chłopa pańszczyźnianego uważam za obraźliwe. To też nie jest wina systemu, że nie jesteśmy specjalnie mobilni, że stereotyp, prawdopodobnie prawdziwy jest taki, że każdy nota bene "chłop" ma mieć dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Sami sobie ten los zgotowaliśmy, a że ma to ścisły związek z kapitalizmem to też nie jest wina jakiejś mitycznej bankowej siły. Kwestię oszczędzania na mieszkanie pominę, przypominam, że społeczeństwo się starzeje, a płodzenie dzieci w wieku 40-50 lat, gdy na to mieszkanie uzbieramy żyjąc na wynajętym, na pewno dzietności nie zwiększy.
Akapitu o systemie pracy i podatkach też nie rozumiem. Są podatki, co poradzić, taki mamy system trzeba w nim żyć i się przystosować. Można też narzekać na ZUS, albo po prostu zaproponować pracodawcy śmieciówkę, wziąć różnicę do kieszeni i odłożyć samemu. NFZ aby mieć ubezpieczenie zdrowotne zapłacisz sam, a że w przypadku choroby jesteś na lodzie to sorry Winnetou, ZUS to nie tylko emerytura, ale też właśnie wypadki losowe. Może się zdarzyć, że w wieku 35 lat nie będziesz zdolny do pracy i w dużej mierze jesteś wtedy zdany na to złe Państwo, do którego Twoi znajomi wpłacają podatki, dzięki którym Ty masz na chleb. Musimy patrzeć na to szerzej, ZUS przejada pieniądze, ale też pełni rolę redystrybucyjną.
Teraz dług publiczny i cytat "Każdy polityk, który proponuje budżet z deficytem, w rzeczywistości zaciska pętlę na szyjach obywateli.". Szkoda tyko, że jak zapytasz 10 obywateli czy chcą aby zlikwidować deficyt, ale w imię tego likwidujemy ulgi podatkowe, wprowadzamy podatek liniowy i gdzieś tam jeszcze komuś coś zabierzemy, to 9 powie, że on jednak nic przeciwko długom publicznym nie ma. Poza tym w mojej opinii, przeciętny obywatel nie uznaje długu Państwa jako swojego i ma to kolokwialnie mówiąc w dupie. Obchodzi go tylko co mu kolejna partia obieca, a czy to będzie 3 miliony mieszkań, czy 1000 km autostrad, niech sobie będzie, nikt nie pyta skąd na to wezmą się pieniądze.
O statystyce napiszę tylko tyle, że jako człowiek, który miał z nią styczność na poziomie akademickim, nie podejmuje się nawet oceny tego co robi GUS. Stworzenie idealnego wskaźnika nie jest możliwe, statystycy chcą to zrobić jak najlepiej ale to nigdy nie wyjdzie bo informacji jest za dużo. Sztuka polega na tym, aby na małym wyrywku, ocenić stan faktyczny i to się pewnie mniej więcej udaje. Przykład przeciętnego wynagrodzenia jest za to tak maksymalnie chybiony, że wywołał u mnie falę śmiechu. Na moje to bardzo dobrze, że GUS nie bierze średniej płacy, z takich zakładów pracy jak biura rachunkowe, sklepy osiedlowe czy kioski, bo znam wiele osób, które w takich miejscach pracują i większość z nich dostaje najniższą krajową... oficjalnie, a czasami drugie tyle mniej oficjalnie, w tej okropnej gotówce... To dopiero zakłamywałoby ogólny obraz zasobności społeczeństwa, z którą chyba nie jest tak źle patrząc na to co działo się w sklepach przed świętami, w sylwestra czy na wyprzedażach...
I teraz uwaga, chciałbym wszystkim, którzy przez te złe, zniewolone media są przekonani, że pracują dla banku, na wzrost PKB i na spłatę długu Polski - tak nie jest, żyjemy dla siebie, dla swoich dzieci, dla swoich marzeń i to czy je zrealizujemy zależy tylko od nas. Jeśli kupno mieszkania na kredyt sprawi, że będziecie czuli się lepiej to kupujcie, tylko miejcie świadomość konsekwencji tego co robicie. Nikt za nas życia nie przeżyje, a to jak to zrobimy, zależy tylko od nas samych, a nie od jakiegoś potwora "administracyjno-bankowego", on był zawsze, nawet w czasach pańszczyzny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Komentarze
Komentarze na Facebooku